Podziękowania

 

Specjalne podziękowania dla naszego opiekuna i przewodnika na północy Tajlandii. Gdyby nie pomoc pana Due ciężko byłoby ogarnąć przemieszczanie się pomiędzy świątyniami w Chiang Mai i Chiang Rai. To dzięki niemu odwiedziliśmy również sanktuarium słoni i "Złoty Trójkąt" Z panem Due można skontaktować się poprzez FB:  Pisitsak Bourchum.

 

Kolejne podziękowania dla właścicielki Khao Sok Hill Top Resort. Nasz krótki pobyt był w pełni udany tylko dzięki jej zaangażowaniu w organizację transportu i wycieczki nad jezioro Ratchaprapha.

Powrót do strony głównej

Nasze rekomendacje

 

- spacer ulicami Khao San i Patpong w Bangkoku

- świątynie Wat Pho, Wat Phra Kaew, Wat Arun w Bangkoku

- uliczne jedzenie (wszędzie)

- wycieczka do Kambodży (świątynie Angkor i pływające wioski)

- Pinnacle Lumpinee Park Hotel (Bangkok)

- Laemsai Resort (Phuket)

- Khao Sok Hill Top Resort (super wsparcie logistyczne)

- park narodowy Khao Sok i resj po jeziorze Ratchaprapha

- sypialny pociąg z Bangkoku do Chian Mai

- Wat Sri Suphan (srebrna świątynia) w Chaing Mai

- Wat Rong Khun (biała świątynia) w Chiang Rai

- "Złoty Trójkąt" na granicy

- wizyta w sanktuarium słoni (ale prawdziwym)

 

Co warto zjeść?

 

I tu zaczyna się problem bo wszystko jest pyszne. Uliczne jadłodalnie to kompozycja niepowtarzalnych smaków i zapachów więc nie najadamy się do syta, a raczej kupujemy co chwila małe porcje z czymś innym.

 

- Pad Thai (smażony makaron z dodatkami do wyboru - może być jarski lub z mięsem)

- Hot Pot (wywar rosołowy do którego dobieramy sobie dodatki i gotujemy na bieżąco)

- Tom Yung Kung (pikantna i kwaśna zupa z ziołami i krewetkami, często podawana w charakterystycznym podgrzewanym naczyniu)

- Yum nua (pikantna sałatka z wołowiny)

- Pad Kra Pao Moo (smażone mielone mięso z ziołami)

- Grill z rosołem (specjalny zestaw z płytą do grillowania otoczony wodą w której zbiera się tłuszcz z grillowanych potraw - tak powstaje rosół do którego dodajemy warzywa)

- Morning glory (sałatka ze smażonego szpinaku wodnego) 

- grillowane kawałki mięsa (kurczak, wołowina, wieprzowina, owoce morza) podawane na patyczkach

- grillowane ryby i owoce morza

- zupa rybna Tom Yum

- Chi Tea, Masala chai (czarna mocna herbata podawana z mlekiem, słodzona miodem, melasą lub cukrem z dodatkiem kardamonu, imbiru, goździków).

Robienie zdjęć wewnątrz świątyni wybudowanej w 1782 roku jest zabronione i rygorystycznie przestrzegane. Słynie ona z wykonanego z zielonego jaspisu posągu Buddy o wysokości 66 cm pochodzącego z XV wieku. W zależności od pory roku posąg jest ubrany w jedną z 3 szat. Ceremonii zmiany stroju dokonuje osobiście król. Szaty są utkane złotymi nićmi, ozdobione diamentami i innymi szlachetnymi kamieniami. Ściany świątyni zdobią freski przedstawiające sceny z życia proroka.

Chiang Rai

 

Ostatnie miasto w naszym planie podróży, ale czekają nas jeszcze niespodzianki przygotowane przez pana Due. Koncentrujemy się na dwóch najsłynniejszych świątyniach bez odwiedzenia których wyprawa na północ nie ma sensu.

Chiang Mai

 

Północ kraju jest zdecydowanie tańsza jeśli chodzi o noclegi. Główną atrakcją są świątynie, z których część jest w centrum miasta, ale do jednej trzeba podjechać autem. Mamy też w planie odwiedzenie "sanktuarium słoni" i przejazd do Chiang Rai. Tam najpiękniejsze świątynie są rozrzucone w granicach 20 km od centrum. Logistyka stanowi więc spore wyzwanie bo na całość mamy tylko 3 dni. Przy wyjściu z dworca rozglądamy się za "limuzyną" i pojawia się nasz wybawiciel ze wszystkich kłopotów. Pan Due proponuje pomoc w transporcie i organizacji zwiedzania. Początkowo podchodzimy do tematu ostrożnie więc na razie tylko przejazd do hotelu. Po drodze opowiadamy co chcemy zobaczyć. W hotelu sprawdzamy cennik lokalnych wycieczek, a pan Due obiecuje przedstawić kalkulację dodając atrakcje turystyczne pominięte przez nas w planie. Już po godzinie wiemy, że trafiliśmy w dziesiątkę. Cena za objazd obejmujący również transport na lotnisko 4-go dnia jest bardzo rozsądna i zaczynamy przygodę od "sanktuarium słoni".

Express numer 13

 

Lądowanie w Bangkoku punktualnie i przy okazji pochwalę Thai Airways. Lokalne przeloty trwały niespełna 2 godziny, ale w odróżnieniu od linii lotniczych w Europie podawano ciepłe kanapki, kawę, herbatę, kawałek czekolady, wodę - gratuluję.

 

Limuzyna i przejazd na dworzec kolejowy Krung Thep Aphiwat. Mamy wcześniej odebrane bilety więc czasu do odjazdu pociągu jest dużo. Dworzec jest wielkości Okęcie razy trzy i ma około 40 peronów. W podziemiach można krążyć parę godzin - jest klimatyzacja, sklepy z pamiątkami i ciuchami, bary z super jedzeniem. Darmowe toalety pachną i lśnią czystością. Ekrany informują o pociągach i kierunku do peronów. I tu następuje szok - dworzec działa jak lotnisko. "Boarding" do pociągu odbywa się pod peronem. Ruchome schody czekają, bramki zamknięte, 20 minut do odjazdu, a tu tłum ludzi z walizami.

 

Otwiera się bramka "priorytet", wyświetlacz nad schodami pokazuje numery wagonów i kierunek na schodach lewo -prawo. Pierwsi wchodzą mnisi, za nimi osoby starsze, matki z dziećmi i duży bagaż. Spróbuj się przepchnąć to lądujesz na końcu kolejki, która stoi w równym rządku parami jak gęsi. Wszystko obserwuje oko kamery i obsługa dworca.

 

Zbliżasz bilet do czytnika kodu i bramka się otwiera, schody na peron i szok. Nie dość, że wagon stoi w oznaczonym miejscu, to peron jest pusty bo wpuszczono pasażerów tylko do tego pociągu.

 

Przepraszam, że się rozpisuję na temat organizacji, ale osobom korzystającym z usług PKP na dworcu Warszawa Centralna można pokazać jak daje się to zrobić dobrze.

Khao Sok

 

Park narodowy Khao Sok położony jest w dżungli wokół jeziora Ratchaprapha. Kilkakrotnie gubimy drogę, limuzyna ciężko wspina się pod górę po polnych ścieżkach, ale udaje nam się dotrzeć do KhaoSok Hill Top Resort. 

Phuket

 

Noc w hotelu w Bangkoku i pobudka bladym świtem bo samolot na Phuket czekać nie będzie. Połowa wyjazdu właśnie mija i w planie jest odpoczywanie na plaży.

 

Można popłynąć na dalsze wyspy, ale łodzie kursują nieregularnie. Jeżeli planujecie pobyt na dwa dni to szkoda czasu. Zachodni brzeg wyspy to najpiękniejsze plaże, ale również najwyższe ceny hoteli, więcej ludzi i (przepraszam) ulubionych sąsiadów zza miedzy - napisy cyrylicą obowiązkowe na każdym sklepie.

 

Mieszkamy w małej zatoce po wschodniej stronie. Wady - nie ma plaży i kąpiel nie wskazana. Zalety - hotelik z basenem, zero ludzi, cisza i dwie niedrogie knajpy. Gospodarz super pomocny, można załatwić każdą wycieczkę.

 

Przejazd Grab'em na plaże zajmuje 30 minut i kosztuje 100 THB od osoby.

Kambodża

 

Przed wyjazdem do Kambodży trzeba odpowiednio wcześniej złożyć wniosek wizowy (około 2 tygodni) poprzez stronę https://www.evisa.gov.kh. Dołączamy skan paszportu i skan swojego zdjęcia paszportowego. Jako miejsce docelowe możemy wpisać Siem Reap, a jako miejsce wjazdu Poi Pet. Jednokrotna wiza turystyczna kosztuje 30 USD. Po otrzymaniu wizy drukujemy ją w dwóch egzemplarzach na wjazd i wyjazd.

 

Koszt dwudniowej wycieczki to około 350 USD. W ramach tej kwoty mamy zapewniony transport spod hotelu w Bangkoku do hotelu w Siem Reap w obydwie strony, nocleg w 4-ro gwiazdkowym hotelu ze śniadaniem, opiekę przewodnika, przejazdy w Kambodży nad jezioro Tonle Sap, rejs do pływającej wioski, przejazd do Angkor Wat i zwiedzanie świątyń.

 

Udało nam się zatrzymać jeden pokój w naszym hotelu w Bangkoku, gdzie zostawiliśmy bagaże całej grupy. Do Kambodży zabraliśmy tylko małe plecaki z niezbędnymi rzeczami na dwa dni. Limuzyna miała być na 6.00 rano. ale na skutek korków spóźniła się prawie godzinę. Na szczęście kierowca zadzwonił na recepcję bo już zakładaliśmy, że pieniądze przepadły i daliśmy się oszukać. Stracony czas nadrobiliśmy po drodze, bo miejscami jechaliśmy 140 km/h.

 

Przekraczanie granicy odbywa się w dość oryginalny sposób. Opuszczamy samochód, przewodnik prowadzi nas do przejścia dla ruchu pieszego, robi nam zdjęcie i zostawia.  Granicę przekraczamy samodzielnie. Po drugiej stronie czeka drugi przewodnik, który w między czasie otrzymał SMS z naszym zdjęciem. Jesteśmy przechwyceni i zapakowani do drugiego minivana, którym poruszamy się po Kambodży. Podróż w jedną stronę trwa około 7 godzin z przerwą na obiad. Zameldowanie w hotelu i po 30 minutach wyjazd nad jezioro. Powrót późnym wieczorem i czas na włóczenie się po nocnych targowiskach. Drugiego dnia pobudka o 7.00, śniadanie, wymeldowanie z hotelu. Przejazd do Angkor Wat, zwiedzanie świątyń, obiad i transport do Bangkoku, gdzie jesteśmy o 22.00.

 

Uwaga: w Kambodży płacimy za wszystko w USD lub Euro. Mamy kantory więc ostatecznie możemy wymienić pieniądze na Riale, ale ceny na targach, w sklepach i restauracjach podawane są również w dolarach i jest to najchętniej przyjmowana od turystów waluta.

Kompleks świątyń Angkor to wizytówka Kambodży, uwidoczniona nawet na fladze narodowej. Jest to największy zabytek religijny na świecie zajmujący powierzchnię 163 ha. Wbrew obiegowej opinii pochodzące z XII wieku obiekty nigdy nie były zapomniane i ponownie odkryte w dżungli przez współczesnych archeologów. Początkowo poświęcone religii hinduistycznej z czasem przekształcone zostały w świątynie buddyjskie. Klasztor mnichów znajduje się nieopodal głównej świątyni, w której przez cały czas kultywowane jest życie religijne.

 

Dzienny bilet opłacony w ramach wycieczki kosztuje 37 USD. W centrum turystycznym robione jest nam zdjęcie drukowane na bilecie. Otrzymujemy również mapę świątyń, do których podjeżdżamy samochodem. Zdjęcie na bilecie jest dobrym rozwiązaniem - jedna osoba z naszej grupy zostawiła bilet w samochodzie. Przewodnik pokazał przy wejściu dowód zakupu. Sprawdzono w systemie komputerowym numery biletów i zdjęcia. Dzięki temu wpuszczono również osobę bez biletu. Udało nam się obejrzeć 3 świątynie, poczynając od największej z charakterystycznymi wieżami (najwyższa ma wysokość 65 metrów).

 

Świątynia Angkor Wat wybudowana jest na planie centrycznych kwadratów oddzielonych dziedzińcami. Na zewnętrznej ścianie o długości ponad 900 metrów wykuto kamienny "arras" z ponad 20 tys. postaci obrazujący sceny batalistyczne, życie dworskie i eposy indyjskie. Całość otoczona jest fosą i niskim murem w kształcie węża. Przy wejściach w murze mijamy z jednej strony ogon, a z drugiej głowę. Nie wszędzie średniowieczni budowniczowie skończyli pracę - zdarzają się gładkie fragmenty ścian nie pokryte reliefami. Warunki atmosferyczne i przyroda spowodowały przez stulecia wiele zniszczeń, oryginalne farby zostały w zasadzie całkowicie zmyte z powierzchni laterytowych skał. Ciężko sobie wyobrazić jak wspaniale musiała wyglądać pomalowana świątynia. Część wewnętrznych dziedzińców stanowiły cysterny wodne, gdzie gromadzono zapasy w czasie pory deszczowej. Woda jest niezbędna do utrzymania stabilności gruntu. Gdyby nie fosa i zbiorniki wodne świątynia już dawno została by pochłonięta przez piaszczyste podłoże. 

Jezioro Tonle Sap to największy akwen na półwyspie Indochińskim. Drugiego brzegu nie widać nawet w porze suchej. Obszar zmienia się od 2,5 tys. do 15 tys. kilometrów kwadratowych, a głębokość od 0,2 do 14 metrów. Jest połączone rzeką Tonle z Mekongiem. W porze deszczowej rzeka zmienia kierunek i płynie pod prąd wtłaczając do jeziora wody Mekongu. Wraz z nimi wpływają ryby i dzięki temu jest to najbardziej zarybiony akwen na półwyspie.. Na zdjęciu po lewej stronie widoczna jest brama wskazująca poziom wody. Słupy są do połowy brązowe i taki był poziom wody w porze deszczowej - podchodził więc do podłogi domu stojącego na palach.

 

Pływające wioski są najbezpieczniejszym rozwiązaniem. Ocenia się, że mieszka w nich kilkadziesiąt tysięcy ludzi, a w odwiedzonej przez nas około 3 tysięcy. Domy unoszą sią na pływakach skonstruowanych z beczek. Każda rodzina posiada kilka łodzi, którymi dowożone są zakupy. Prąd zapewniają akumulatory, jest też sklep spożywczy, kościół, stacja benzynowa, szkoła. Specjalnie dla turystów powstają sklepy z pamiątkami i restauracje. Oprócz ryb hodowane są żaby i krokodyle. W każdym domu znajduje się również toaleta, z której odchody wpadają prosto do jeziora. Tuż obok widzimy kobietę myjącą zęby i płuczącą usta tą samą wodą. Domy zacumowane są linami do drewnianych kotwicowisk. Zmarłych pali się na stosie i zatrzymuje jedynie prochy ponieważ grzebanie w ziemi jest niemożliwe ze względu na wylewy.

Ganesh - bóg sukcesu, kariery, szczęścia i intelektu doczekał się ekspozycji swoich artefaktów w dedykowanym złotym pawilonie.

Czasami udaje się namówić miejscowe piękności na wspólne zdjęcie. A takiej złotej toalety widocznej na zdjęciu obok nie powstydziło by się żadne muzeum.

Wszelakie upiorne straszydła są nieodłącznym elementem wystroju w buddyjskich świątyniach.

Do dyspozycji mamy w zasadzie cały dzień bo odlot do Polski dopiero o 2 rano kolejnego dnia. Z zaległych planów pozostał klasztor Wat Pho (Leżący Budda). Początki budowy kompleksu nie są znane, ale jego zasadnicza rozbudowa przypada na koniec XVII wieku - jest więc jednym z najstarszych w Bangkoku. Oprócz najbardziej efektownej świątyni z leżącym posągiem Buddy o długości 47 metrów, klasztor słynie z tradycyjnej szkoły tajskiej medycyny i masażu. Większość turystów skupia się na leżącym buddzie, ale warto obejść cały klasztor, który zwykle nie bywa zatłoczony, a ma mnóstwo pięknie udekorowanych stup. Bilet wstępu kosztuje 300 THB.

Ostatni dzień - poranny lot z Chiang Rai do Bangkoku trwa około godziny. Zostawiamy bagaże w przechowalni na lotnisku. W hali odlotów znajdziemy ją na 4 piętrze, koszt 150 THB za sztukę bagażu.

Widok na Birmę jest całkiem ładny, a pomimo niedużej wysokości wiele osób ma lęk przed poruszaniem się po szklanych taflach i kurczowo trzyma się poręczy.

 

Dalsza część atrakcji to muzeum figur woskowych połączone z "dziełami sztuki" O ile figury najsłynniejszych mnichów buddyjskich budzą szacunek wykonaniem, o tyle pozostałe rzeźby trochę śmieszą swoją kiczowatością.

Kolejny punkt programu to wizyta w "Skywalk" na granicy z Mjanmą (nowa nazwa Birmy ciężko przechodzi przez gardło). Atrakcja turystyczna z gatunku parku rozrywki, w kolorach fioletu czyli barwach królowej Tajlandii.

 

Bilet wstępu kosztuje 50 THB, otrzymujemy eleganckie fioletowe ochraniacze na buty i możemy wejść na szklane platformy rozciągnięte na zboczu wzgórza. 

W 2007 roku rząd Laosu utworzył wraz z chińską firmą Kings Romans specjalną strefę ekonomiczną. Obszar obejmujący około 3.000 h. został wydzierżawiony na okres 99 lat z przeznaczeniem na budowę kasyn i zaplecza hotelowego z którego korzystają chińscy hazardziści. Budzi to sporo kontrowersji wśród społeczności międzynarodowej w związku z podejrzeniami o handel ludźmi, narkotykami i przestępczością zorganizowaną.

Po drugiej stronie Mekongu widać Laos, a pan Due zapewnia nas, że wizyta na przeciwległym brzegu jest całkiem bezpieczna. Przepływamy więc łodzią do Laosu skuszeni perspektywą wizyty na targowiskach w "strefie bezcłowej". Chyba jest to powszechny proceder bo łodzie pływają w poprzek rzeki jedna za drugą i nikogo to nie interesuje. Zakupy dość udane i po 3 godzinach wracamy bezpiecznie do Tajlandii.

Ponieważ w każdym z trzech krajów obowiązywała inna waluta najłatwiej było rozliczać transakcje handlowe w złocie i stąd podobno wzięła się nazwa obszaru.

Teraz inicjatywę przejmuje pan Due, który wiezie nas do "Złotego Trójkąta". Rejon na granicy Tajlandii, Mjanmy (Birmy) i Laosu od XIX wieku słynie z uprawy maku i produkcji opium. Chociaż uprawa jest oficjalnie zakazana bardzo trudno jest kontrolować obszar przy ujściu rzeki Ruak do Mekongu. Po wprowadzeniu przez rząd talibów zakazu uprawy w Afganistanie "Złoty Trójkąt" został światowym liderem. 

Wat Rong Suea Ten czyli Niebieska Świątynia to kolejna współczesna budowla ukończona w 2016 roku. Jest dziełem artysty Phuttha Kabkaew, który uczył się od Chalermchai Kositpipat w czasie budowy Białej Świątyni. Została ufundowana przez lokalną społeczność w miejsce ruin porzuconej starej budowli. Wstęp jest bezpłatny.

Bilet wstępu do Białej Świątyni kosztuje 100 THB, ale płacą go wyłącznie cudzoziemcy. Mile widziane są również donacje, które nie mogą jednak przekroczyć 10.000 THB. Powyżej tej kwoty są odsyłane przez artystę ponieważ nie chce on aby ktokolwiek bogaty wpływał na kształt jego projektu.

Z daleka świątynia wygląda jakby była wykonana z porcelany. W rzeczywistości to pomalowana na biało betonowa konstrukcja, w której ściany wklejono miliony lusterek. Cześć obiektów nie jest jeszcze ozdobiona i ma gładkie, surowe ściny.

5 maja 2014 w wyniku trzęsienia ziemi konstrukcja uległa poważnym uszkodzeniom i początkowo planowano jej rozbiórkę. Po dokładnej analizie budowlanej zdecydowano się na naprawę częściowo zawalonego obiektu i otwarto go ponownie w 2016 roku.

Wat Rong Khun (Biała Świątynia) została zaprojektowana i wybudowana przez narodowego artystę Chalermchai Kositpipat w 1997 roku. Oryginalna budowla groziła zawaleniem i nie kwalifikowała się do rekonstrukcji. Chalermchai zaproponował, że zainwestuje w projekt wyburzenia i postawienia nowej świątyni własne pieniądze. Do dzisiaj wydał około 40 mln THB, a zakończenie projektu przewiduje na 2070 rok.

Koniecznie trzeba uderzyć w gong i wpisać się na złotej wstędze (pewnie jest później prana).

Położona na wysokości 1100 metrów 15 km od Chiang Mai - Wat Prathat Doi Suthep⁩ jest bardzo ważnym ośrodkiem kultu dla Tajów. Rozciąga się z niej piękny widok na położone w dolinie miasto. Dla wygody turystów wraz z biletem za 30 THB oferowany jest wjazd kolejką za 20 THB (w zasadzie obowiązkowo). Można również wspiąć się na górę po 309 schodach.

 

Wyznawcy wieżą, że świątynia została wybudowana w 1383 roku, ale nie zostało to w żaden sposób potwierdzone. Zgodnie z legendą biały słoń wniósł na wzgórze fragment kości Buddy, zatrąbił 3 razy i padł martwy. Aby uczcić to wydarzenie król Nu Naone wydał rozkaz budowy sanktuarium.

Na koniec jeszcze kilka ujęć z ulic Chiang Mai bo rano ruszamy do Chiang Rai oddalonego o 240 km. Niby nie daleko ale czas podróży to prawie 5 godzin. Po drodze odwiedzimy jeszcze ‎⁨Wat Prathat Doi Suthep⁩.

W 1990 roku pod auspicjami UNESCO i rządu Japonii zrekonstruowano wierzchołek pagody, jednakże wzbudziło to spore kontrowersje kwestionujące zasadność projektu i jego ostateczny rezultat. Zabytkowa świątynia jest otoczona przez nowsze budowle, z czego najpiękniejsze wnętrze ma znajdujący się na froncie Wihan. Starą świątynię oglądamy tylko z zewnątrz, bilet wstępu do kompleksu kosztuje 40 THB i można go oglądać od 5.00 do 22.00.

Na szczególną uwagę zasługuje kompleks Wat Chedi Luang. Budowę rozpoczęto w XIV wieku, ale ze względu na niestabilność gruntu zakończono dopiero po 100 latach. Miała wysokość 82 metry i średnicę 54 m. Po zakończeniu budowy umieszczono w niej posąg szmaragdowego buddy. W 1545 roku w wyniku trzęsienia ziemi zawalił się 30 metrowy szczyt pagody. Na szczęście posąg buddy ocalał i został przeniesiony do świątyni w Laosie, gdzie pozostał przez następne 214 lat. Powrócił do Tajlandii (Syjamu) dopiero w 1779 roku i ostatecznie trafił do świątyni w Bangkoku.

Wieczór w Chiang Mai wykorzystaliśmy na ... wizyty w kolejnych świątyniach doceniając po drodze kunsztowne instalacje teletechniczne.

W 2022 podczas ulewnych deszczów drewniana konstrukcja nie wytrzymała i zawalił się dach pagody. Odkryto wtedy wiele zabytkowych przedmiotów ukrytych w stropach. Na szczęście udało się szybko zrekonstruować pagodę i dzisiaj świątynia wygląda równie pięknie jak 500 lat temu.

Wat Sri Suphan została wybudowana około 1500 roku. Ponieważ region słynie ze rzemiosła złotniczego, drewniana konstrukcja została w całości pokryta płytami ze srebra, niklu i aluminium. Każda płyta to dzieło sztuki z wyklepanymi w miękkim metalu wzorami. Wejście do wnętrza jest zamknięte dla kobiet, ale i z zewnątrz jest co oglądać. Wstęp kosztuje 50 THB.

Główną atrakcją Chiang Mai jest "srebrna świątynia" Ponieważ wejście jest otwarte do 18.00 po powrocie z sanktuarium ruszyliśmy z buta przez miasto. Po drodze mijaliśmy inne świątynie, ale czas naglił więc nie do każdej udało się wejść.

Kolejny etap to spacer nad rzekę i wspólna kąpiel. Bardzo lubią być myte i na koniec podziękują wam trąbieniem i prysznicem. Mieliśmy do wykarmienia babcię w wieku około 60 lat, jej córkę i dwoje wnucząt: chłopca 9 lat i dziewczynkę 12-sto letnią. Małe ważyły już około 1,5 tony więc przy kąpieli nie ma żartów. Nie wspomniałem wcześniej, że kły mają tylko samce. Na miejsce dojeżdżamy zwykle samochodami terenowymi, dostaniemy też obiad wliczony w cenę (całość około 2000 THB). Ciekawy biznes bo nie dość, że pracujemy przy słoniach to jeszcze musimy za to zapłacić. Nasza wizyta była wliczona w usługi pana Due.

W trakcie wizyty waszym zadaniem będzie przygotowanie posiłku, ale przed tym musicie dokładnie umyć ręce. Wszystkie kremy, dezodoranty, mydło i antykomarowe spraje mogą spowodować poważną chorobę, a leczenie słonia jest drogie. Dostaniecie też specjalną odzież bo słoń jest zawsze umazany błotem i nie sposób się nie pobrudzić. No to ruszamy do karmienia - można podawać do trąby, ale jak ma się więcej odwagi to chętnie wezmą kanapkę prosto do "dzioba".

Przez wieki były wykorzystywane do pracy bo łatwo się oswajają, są łagodne i pojętne. W XX wieku stanowiły główną siłę napędową przemysłu drzewnego transportując towar z górzystych lasów trzebionych przez angielskie firmy. Władze Tajlandii zabroniły w końcu wycinki widząc skalę dewastacji. Industrializacja doprowadziła do bezrobocia słoni i w tej chwili nie wykonują żadnej pracy. Zwykle skupione są w prywatnych hodowlach "sanktuariach", gdzie troskliwie doglądają ich właściciele i turyści. Teren hodowli nie jest ogrodzony, ale słonie przyzwyczają się do ludzi i wracają na swoje ranczo. Potrafią wejść w szkodę i wtedy właściciel musi zapłacić odszkodowanie.

Słoń jest jednym z symboli kraju i cieszy się dużym szacunkiem. Żyje podobnie jak człowiek i staruszki mają czasami nawet 100 lat. Są dużo mniejsze od słoni afrykańskich i ważą średnio 3,5 tony. Samice rodzą zwykle tylko jedno młode w miocie, a ciąża trwa 21 miesięcy. Poruszają się w górzystym terenie prawie bezgłośnie nie pozostawiając śladów i osiągają szybkość do 15 km/h. To wegetarianie zjadający dziennie 150 kg roślin. Jedzą mniej więcej co godzinę i bardzo szybko trawią ponieważ ich układ pokarmowy nie ma żołądka! Uwaga - kupa słonia nie śmierdzi i po wyschnięciu wygląda jak trociny.

O 6.00 dyskretne skrobanie w zasłonkę. Zamawiał pan kawę?  I dostaję nie słodzoną z mlekiem, tak jak powiedziałem wieczorem. O 7.00 zaczyna się ruch i sprzątanie pociągu. Przez wagon idzie dwóch gości z worami. Jeden ściąga brudne poszwy, drugi kładzie świeżą pościel i składa kuszety. 10 minut i wagon doprowadzony do pozycji siedzącej (nie wspomniałem, ale podłączenie do prądu w każdej kuszetce). Przejechane około 800 km i możecie zgadywać opóźnienie pociągu? Stacja Chiang Mai poranek około 8.00 - pociąg wjeżdża na peron 30 sekund !!! po czasie.

Po raz kolejny wstyd się położyć w brudnych ciuchach - wszystko wyprane i pachnie (II klasa). Pociąg rusza i po chwili zjawia się pani, która zbiera zamównienia na rano. Śniadanko na ciepło, lub tylko przekąska, kawa i herbata od 6.00 rano (za to płacimy dodatkowo).

 

Toalety ze stali nierdzewnej może nie wyglądają, ale można umyć zęby i się odświeżyć. Jest też "Wars", ale nie chce nam się chodzić. Pewnie zabrzmi to dziwnie, ale cała nasza grupa wyspała się w pociągu po raz pierwszy od wizyty w Tajlandii.

Początkowy bałagan w przejściach daje się szybko ogarnąć bo każdy znajduje swoją kuszetkę i miejsce na bagaż.

Czy było warto ciągnąć się tam na jedną noc musicie sami ocenić na podstawie zdjęć. Nam się bardzo podobało i po krótkim noclegu w namiocie ruszyliśmy w drogę powrotną do Bangkoku żeby zdążyć na sypialny pociąg do Chiang Mai.

Bliskość toalet od kąpieliska w pływającym hotelu skutecznie odstraszyła nas od kąpieli pomimo, że woda wyglądała kusząco (dodatkowo konieczność zakładania kapoka). 

Właściciel naszej łodzi nie mówi po angielsku i raczej nie należy do osób majętnych. Stara się jednak być jak najbardziej przydatny i pokazuje nam na migi na co warto zwrócić uwagę. W czasie przerwy wybiera z koszy na śmiecie aluminiowe puszki po napojach. Chcąc docenić jego wysiłek dajemy mu niewielki napiwek na koniec wyprawy - wygląda na zaskoczonego i bardzo dziękuje.

Przystań łodzi znajduje się niedaleko zapory, której otwarcie zaplanowano na 60 urodziny króla. Jest więc piękny ogród na wzgórzu i mauzoleum władcy. Wejście do parku narodowego kosztuje dodatkowych 300 THB plus podatek 40 THB za skorzystanie z przystani.

Jezioro Ratchaprapha to kolejna wizytówka Tajlandii i nie mogło go zabraknąć w naszym planie ze względu na widoki wapiennych skał pomiędzy którymi pływamy szybką łodzią "long tail". Rejs trwa około 4 godzin i wraz z transportem z hotelu kosztuje około 1000 THB od osoby. W planie mamy zwiedzanie jaskini i postój w pływającej wiosce z przerwą na kąpiel.

 

Wcześniejsza nazwa jeziora Cheow Lan została zmieniona na Ratchaprapha w 1987 roku wraz z budową zapory i uruchomieniu elektrowni wodnej. W większości jest to sztuczne jezioro o znacznie powiększonym obszarze spowodowanym spiętrzeniem wody na rzece Klong Saen. W związku z budową wioska Cheow Lan przestała istnieć i przesiedlono 385 rodzin gwarantując im zwrot kosztów i nowe tereny pod uprawy.

Właścicielka w szoku, że przyjechaliśmy tylko na jedną noc, chcemy odbyć rejs po jeziorze, a następnego dnia rano potrzebujemy transportu na lotnisko w Phuket bo mamy lot powrotny do Bangkoku. Pomimo tak napiętego harmonogramu wszystko udaje się załatwić. Zjadamy śniadanie, w między czasie nasze apartamenty są gotowe i podjeżdża transport nad jezioro. Z hotelu to ponad 40 km.

 

Nasz apartament wygląda skromnie, ale w środku czysta, pachnąca pościel, podłączenie do prądu na słupie, oświetlenie i wentylator gdyby było za ciepło. Trzeba tylko zamykać suwaki, żeby coś nie wlazło. Noc w dżungli to przygoda sama w sobie, las żyje, słychać odgłosy zwierzaków. Trochę strach skorzystać z toalety. Rano wita nas pies właścicielki, jedzenie w lokalnej kuchni pyszne. Jest też obszar wspólny na tarasie przy recepcji i kuchni gdzie można usiąść przy stolikach, zjeść i podzielić się wrażeniami z wizyty.

Pogoda naprawdę dopisała i udało się trochę odpocząć spędzając cały dziań nad morzem. Temperatura wody pozwala zalegać w niej godzinami. Wzdłuż plaży mnóstwo kramów z jedzeniem - polecam szczególnie smażone ryby. Jest też okazja do zakupu pamiątek, ale ze względu na bogatych sąsiadów ceny dosyć wygórowane i ciężko cokolwiek utargować. W między czasie załatwiamy nocleg w parku narodowym Khao Sok, a nasz gospodarz pomaga w organizacji transportu. "Limuzyna" czeka na nas o świcie kolejnego dnia.

Ostatnia z odwiedzonych świątyń Ta Prohm została całkowicie zdominowana przez przyrodę. Założono ją przełomie XII i XIII jako uniwersytet, gdzie momentami przebywało ponad 5.000 kapłanów i asystentów.

 

Potężne korzenie dyniowców i figowców dosłownie wrosły w mury świątyni. Wiek najstarszych drzew ocenia się na ponad 500 lat, wysokość niektórych z nich przekracza 25 metrów. Drewno dyniowców jest odporne na wodę - wykorzystuje się je do budowy łodzi i konstrukcji podwodnych na brzegach. Ingerencja w strukturę budowli jest na tyle duża, że śmierć drzewa prowadzi do zawalenia się budowli i samego drzewa.

 

Drzewa kapokowe rosną zwykle niezależnie od murów. Z ich delikatnych włókien (pozyskiwanych z nasion) wykonuje się kołdry i poduszki, jak również zabawki dla dzieci. Mają właściwości podobne do bawełny, ale zawierają do 80% powietrza, co czyni je dużo lżejszymi. Są zdecydowanie młodsze od dwóch poprzednich gatunków. Dożywają do 80 lat, ale ze względu na bardzo szybki wzrost osiągają wysokość do 70 metrów. Po śmierci zamieniają się w pył i nie pozostaje po nich ślad.

 

W 2001 roku świątynia była scenerią dla filmu Lara Croft Tomb Raider.

Pomieszczenia w świątyni są dosyć ciasne, połączone wąskimi zawiłymi korytarzami. Pomimo więc, że obiekt jest nieduży udało nam się pogubić grupę, a jej zebranie zajęło dobry kwadrans.

Po raz pierwszy w czasie podróży natknęliśmy się tu na małpy Makaki pomimo, że Angkor z nich słynie. Z zasady są spokojne i nie boją się człowieka, ale lepiej ich nie zaczepiać i nie dokarmiać. Często są to małpy wychowywane przez ludzi jako zwierzęta domowe, a gdy dorosną porzucone w dżungli. Nie są nauczone współżycia w stadach, nie potrafią zdobywać pożywienia. Stanowi to spory problem wywołujący agresję wewnątrz naturalnych dzikich stad.

Mimo ogólnie złego stanu wiele naściennych reliefów zachowało się doskonale. Przedstawiają sceny bitewne, walczących zapaśników (pierwsze zakłady hazardowe), postacie buddy, uczniów w szkole, a nawet dinozaura.

Świątynia Banteay Kdei jest w dużo gorszym stanie ze względu na błędy popełnione w konstrukcji dachu i gorszą jakość kamienia (wykonana jest z piaskowca). W odróżnieniu od Angkor Wat wybudowano ją na planie rozciągniętego prostokąta i ma tylko dwa wewnętrzne dziedzińce. Jest też znacznie mniejsza. Od początku swojego powstania aż do 1960 roku była częściowo przeznaczona na klasztor buddyjski. Bardzo charakterystyczne są wieże z potężnymi twarzami buddy.

Wieczór na targu w Siem Reap i kolacja w khmerskiej restauracji zakończyły pierwszy dzień wizyty. Nie wiem gdzie jedzenie jest lepsze - w Tajlandii czy w Kambodży bo lokalne dania  jak np. Amok nas powaliły. Powrót do hotelu szalejącym Tuk-tukiem w cenie 3 USD za 4 osoby.

Po pokonaniu 11 km (tyle pokazał mój zegarek) należy się porządny masaż stóp (150 THB) i odpoczynek w basenie hotelowym przed kolejnym dniem.

Jest to jeden z najbardziej charakterystycznych obiektów w Bangkoku, którego zdjęcia znajdziemy w każdej reklamie biur podróży. Oświetlona w nocy wygląda jeszcze ładniej niż w ciągu dnia. Świątynia istnieje od XVII wieku, ale centralną iglicę dobudowano dopiero na początku XIX w. Nie ma zgody co do jej wysokości, różne źródła podają od 67 do 87 metrów.

 

Wejście na sam szczyt jest niemożliwe, ale po bardzo stromych schodach można wspiąć się do pierwszego tarasu i obejść wieżę dookoła. Jest okrutnie wąsko i trzeba się przepychać bo ruch nie jest skierowany w jedną stronę, a wszyscy przystają żeby zrobić zdjęcia.

 

Ściany obłożone są kawałkami porcelany i skorupami małż porcelanek. Wiele młodych par, ale również pojedyncze osoby robią sobie tutaj sesje fotograficzne w tradycyjnych strojach. Wstęp kosztuje 200 THB.

Czeka nas dzisiaj zwiedzanie jeszcze jednej świątyni. Wat Arun znajduje się po drugiej stronie rzeki Menam, musimy więc skorzystać z przeprawy promowej kosztującej 15 THB.

W otoczonym białym murem kompleksie znajduje się również pałac królewski i biura instytucji rządowych. Po zwiedzaniu świątyni dalsza trasa wycieczki prowadzi wokół budynków pałacowych, ale możemy je oglądać tylko z zewnątrz. Jest za to mniej tłoczno, a architektura równie wspaniała.

Ilość szczegółów architektonicznych, ozdób i kolorów przytłacza i nie wiadomo na czym skupić wzrok. Jak się znajdzie kawałek ławki to dobrze jest usiąść na chwilę i nie zwracając uwagi na tłumy obejrzeć poszczególne budowle na spokojnie.

Obowiązkowo trzeba również przejść się najsłynniejszą ulicą handlową Khao San. Znajdziemy tu mnóstwo małych restauracji, ale możemy zjeść też coś w przenośnych ulicznych kuchniach. Stoiska bazarowe są rozstawiane od samego rana - to dobre miejsce na zakup ciuchów i pamiątek. Uroku dodaje zapach palonej marihuany i panowie dyskretnie wręczający wizytówki do lokali z uciechami.

Tego dnia poznaliśmy również zalety transportu rzecznego. W starym centrum miasta bywa najszybszy i najtańszy. Widoki z rzeki Menam pozwalają obejrzeć wszystko z innej perspektywy.

Można jeszcze powiesić złote serduszko z życzeniami i ruszyć dalej mijając warsztaty przy drodze. Grupy modlitewne przed świątyniami to standardowy widok.

W niższym budynku hotelowym ze złotą kopułą nakręcono Kac Vegas 2 w 2011 roku (zdjęcie po lewej stronie).

Ciekawym eksponatem jest widoczna obok gra "komputerowo-hazardowa". Do labiryntu wpuszczano dwie myszy i obstawiano, która pierwsza dotrze do centralnego balkoniku.

 

Golden Mountain Temple to pierwsza ze świątyń na naszej trasie. Może to trochę monotonne, ale Tajlandia to głównie świątynie, przyroda i kuchnia. Mieliśmy tego pełną świadomość już na etapie planowania podróży. Wspinamy się po kilkuset schodach i koniecznie dzwonimy w rozwieszone po drodze szeregi dzwonów o różnych dźwiękach. Obowiązkowo uderzamy również w gong z horoskopem. Nie do końca wiem jak to działa bo zwykle obuch dynda się bezwładnie nie wskazując żadnego znaku? Do wnętrza świątyni wchodzimy na bosaka i oczywiście panie muszą zakryć nogi i ramiona. Nie zawsze można robić zdjęcia w środku. Z tarasu na szczycie mamy ciekawy widok na nowoczesne centrum Bangkoku.

Patpong trzeba odwiedzić po zmierzchu bo wtedy środek ulicy zajmuje nocne targowisko. Pokazy w "lokalach" trwają w zasadzie bez przerwy i jesteśmy zachęcani do wizyt wyłączenie przez panów. Nie są nachalni, wręczają wizytówki i zapewniają, że ich lokal jest najlepszy. Pań absolutnie nie spotkamy. Targ oferuje wszystko łącznie z dobrym jedzeniem.

 

Trafiliśmy na początek chińskiego Nowego Roku więc dzielnica była szczególnie udekorowana. Polecam jedzenie w lokalnych restauracjach ulicznych. Jest naprawdę pyszne i niedrogie, nie kupicie jednak alkoholu (nawet piwa). Zapakowane owoce duriana za bardzo nie śmierdzą, ale i tak omijamy je z daleka.

Bangkok dzień trzeci

 

Czujemy się już jak starzy bywalcy i wyruszamy do pałacu królewskiego i zespołu świątyń Wat Phra Kaew (Szmaragdowy Budda). Im wcześniej zaczniemy tym lepiej bo to potężny kompleks, którego zwiedzanie trwa kilka godzin (nawet pobieżne). Musicie się nastawić na tłumy ludzi, co niestety odbiera trochę przyjemności. Zwiedzanie jest możliwe w godzinach 8.30 - 15.30, bilet kosztuje 500 THB. Przy wejściu dobrze jest zabrać mapę i broszurę z historią poszczególnych budowli.

Bangkok dzień drugi

 

Już trochę zorientowani w realiach rozpoczęliśmy dzień od rezerwacji wycieczki do Kambodży bo zrobiło się krótko z terminami. Internet mobilny działa na tyle sprawnie, że mogliśmy to zrobić zalegając na ławkach w parku.

 

Zwiedzanie miasta ma zwykle w programie dom-muzeum Jim Thomson. Może to bardzo komercyjne, ale poznamy tam zasady tradycyjnego budownictwa i organizacji życia wyższych sfer, zobaczymy jedną z najwiekszych kolekcji rysunków z życia Tajlandii i wiele historycznych eksponatów zgromadzonych przez właściciela (wstęp 200 THB).

 

Pochodzący z bogatej amerykańskiej rodziny Jim, ukończył Princeton, University of Pensilvania i West Point. W 1945 jako agent OSS (wcześniejsze CIA) został ulokowany w Tajlandii. Mając dobre kontakty i smykałkę do interesów zainwestował w przemysł jedwabniczy i stał się jednym z największych przedsiębiorców w branży. Poświęcił część zgromadzonych środków na kolekcjonowanie lokalnych dzieł sztuki i kultywowanie tradycji mieszkańców. Zaginął w 1967 w czasie wyprawy do Malezji. Sprawa do dnia dzisiejszego nie została wyjaśniona.

Bangkok dzień pierwszy

 

Samolot z Doha ląduje około 6.00 - wydaje się więc, że mamy cały dzień na zwiedzanie. Formalności na lotnisku trwają jednak ponad godzinę, następnie zakup i wymiana karty SIM w telefonie i poszukiwanie transportu do centrum. Jeżeli uda się dotrzeć do hotelu przed południem to sukces (chyba, że to kolejna wizyta i mamy wszystko ogarnięte). Uwaga: warto zarezerwować hotel na jedną dobę wcześniej gdyż inaczej dostaniemy się do pokoju dopiero po 14.00. Po podróży prysznic i dopada nas jet-lag więc poruszamy się niemrawo, jesteśmy głodni i generalnie nie wiemy gdzie jesteśmy. Z planu na pierwszy dzień udaje się zwiedzić Patpong (ulica "czerwonych latarnii") i Chinatown.

Bangkok

 

Stolica Tajlandii jest miastem stosunkowo młodym - w połowie XVIII wieku była to malutka wioska rybacka. Obecnie zamieszkuje ją 15 mln. ludzi, i zrejestrowanych jest prawie 6 mln samochodów, nie wliczając tuk-tuk, motorowerów i motocykli. Nic więc dziwnego, że miasto jest wiecznie zakorkowane i najszybszymi środkami lokomocji jest nadziemna szybka kolej BTR Skytrian, linie metra MTR oraz tramwaje wodne kursjące po rzece Menam i kanałach.

 

Z lotniska do centrum najłatwiej jest dojechać koleją BTR Skytrain. Bilety kupimy w automacie lub w okienku płacąc w zależności od liczby planowanych przystanków od 15 do 60 THB. Na wielu stacjach możemy się przesiąść w metro MTR, które ma kilka linii, a ceny biletów wahają się od 21 do 71 THB.

 

Droższą opcją będzie Grab, którego punkt odbioru znajduje się na parkingach na wprost wyjścia z lotniska. Cztery osoby dojadą do centrum za 300 - 400 THB, ale kierowca zabierze tylko 2 walizki. Jeżeli macie więcej bagażu musicie się podzielić na mniejsze dwuosobowe grupy. Do ceny będzie doliczona opłata za autostradę.

 

Przy naszej dużej ekipie alternatywą była limuzyna. W hali przylotów znajdziecie stanowisko "Limousine Service". Proszę nie mylić z luksusowym pojazdem "ślubnym". Limuzyna w tym znaczeniu to Van, najczęściej Toyota Commuter zabierająca do 10 osób plus potężny bagaż. Przejazd dla grupy do centrum Bangkoku kosztuje około 1100 THB. Nieodłącznym wyposażeniem limuzyny jest wzmacniacz 300 Wat z potężnymi głośnikami i mieniący się neonami sufit.

 

W centrum mamy jeszcze do dyspozycji tramwaje wodne w cenie około 40 THB i Tuk-tuki, które są najdroższe (koszt od osoby 300 THB i zabiera 3 pasażerów). 

Plan podróży

 

Mieliśmy bardzo napięty harmonogram i momentami bałem się, że przesadziłem, ale grupa była bardzo dzielna i dobrze zorganizowana. Dwa tygodnie pozwoliło na odwiedzenie zaplanowanych miejsc. Jeszcze w Polsce kupiliśmy bilety na 3 przeloty wewnętrzne liniami Thai Airways i przejazd nocnym pociągiem sypialnym. Bangkok był naszym centrum operacyjnym, a bilety lotnicze w Thai zapewniały loty na jedno lotnisko Suvarnabhumi. Tańsze linie korzystają z lotniska Don Muang. Odległość pomiędzy nimi to ponad 60 km więc warto przemyśleć logistykę aby uniknąć przejazdu przez zakorkowane centrum miasta.

 

Bilety na nocny pociąg kupiliśmy również w Polsce poprzez stronę 12Go: https://12go.com/en. Uwaga: odbiór biletów odbywa się w Bangkoku na stacji niebieskiej linii metra  Chatuchak. Jest ona oddalona od dworca kolejowego o ponad 12 km więc lepiej odebrać bilety wcześniej. Standardowo są one dostępne 48 godzin przed odjazdem, ale można skontaktować się z biurem obsługi i poprosić o przygotowanie ich na wcześniejszy termin.

 

Na miejscu zorganizowaliśmy dwudniową wycieczkę do Kambodży i jednodniową do parku narodowego Khao Sok. Z tą drugą nie było problemu, ale Kambodża była dostępna tylko poprzez międzynarodowego operatora Viator: https://www.viator.com. Nie mogliśmy znaleźć biura w Bangkoku, które pomogło by w organizacji takiej wycieczki.

 

Odwiedzone miejsca:

- Bangkok

- Siem Reap w Kambodży poprzez przejście graniczne Poi Pet

- rejs po jeziorze Tonle Sap w Kambodży i wizyta w pływającej wiosce

- świątynie Angkor Wat w Kambodży

- Phuket

- park narodowy Khao Sok

- rejs po jeziorze Ratchapraha

- Chiang Mai

- Chaing Rai

- "Złoty Trójkąt" z krótką wizytą na targu w Laosie

TAJLANDIA

 

luty 2025

Trochę praktycznych informacji

 

Podstawowym kosztem wyprawy jest bilet lotniczy. Możemy wybierać spośród kilku przewoźników, ale jeżeli podróż ma trwać sensownych kilkanaście godzin to pozostają Qatar, Emirates, Turkish Airways i Finnair. Raczej wątpliwe żebyśmy znaleźli coś poniżej 4.000 PLN.

 

Od maja do października trwa pora deszczowa więc najlepiej zaplanować wizytę na luty, marzec lub kwiecień. Należy spodziewać się temperatur powyżej 30 stopni i bardzo dużej wilgotności, szczególnie dotkliwej w Bangkoku. Ciepłe ciuchy więc tylko na podróż, a później sandały i coś na głowę plus okulary przeciwsłoneczne. W czasie wędrówek dobrze zabrać do plecaka wodę z elektrolitami, płyn do dezynfekcji rąk (ciągle wydają się być brudne), plastry na obtarcia, chusteczki higieniczne, i coś do okrycia ramion i nóg (panie przy wejściach do świątyń).

 

Waluta urzędowa THB (bat) jest niezbędna w postaci gotówki. Mało gdzie zapłacimy kartą, ale bankomaty są bardzo rozpowszechnione w każdym większym mieście. Prowizja wynosi standardowo 220 THB więc wybieramy większe sumy. Obecny przelicznik 1 THB = 0,12 PLN stawia naszą walutę dość wysoko. Jeżeli planujecie wizyty na prowincji zadbajcie o gotówkę w portfelu (sensowny zapas to 10.000 THB na osobę). 

 

Wiza turystyczna nie jest wymagana - na lotnisku wbiją wam stempelek do paszportu. Jeżeli planujecie dalsze wycieczki wewnątrz kraju to część warto załatwić z Polski (przeloty, podróże koleją). Na prowincji w planowaniu przejazdów pomogą właściciele hoteli, ale w Bangkoku to nie działa, a lokalnych agencji turystycznych jest "jak na lekarstwo".

 

Tajlandia jest monarchią konstytucyjną, symbole państwa i rodzina królewska otoczone są dużym szacunkiem. W czasie zachodu słońca odgrywany jest hymn państwowy i opuszczane są flagi narodowe. Na ten moment wszyscy mieszkańcy stają na chwilę nieruchomo na ulicach i podnoszą się z krzeseł w restauracjach. Warto uszanować ten zwyczaj - będzie to dobrze odebrane.

 

Na telefonie trzeba zainstalować aplikację Grab (odpowiednik naszego Uber'a), która pozwoli korzystać z taniego transportu. Można zdać się również na publiczne usługi komunikacyjne, ale o tym za chwilę bo dotyczy głównie Bangkoku.

 

Po przylocie wymieniamy kartę w telefonie na lokalnego operatora z dostępem do internetu. Sieć sklepów 7-Eleven oferuję bardzo polecaną kartę True 5G na okres 30 dni w cenie jedynie 200 THB. Niestety na lotnisku zwykle jest niedostępna. W kioskach kupimy karty innych operatorów, ale już za 700 THB. Czasami nie ma wyboru i trzeba zdecydować się na droższą żeby móc poruszać się po mieście. Z zasięgiem sieci 5G nie mieliśmy problemu.

 

Toalet publicznych jest raczej dużo (parki, targowiska, odwiedzane zabytki). Część jest bezpłatna, cześć kosztuje 3 THB. Nie ma papieru toaletowego, są podmywaki jak w większości krajów Azji i wtedy przydają się chusteczki jednorazowe zabrane do plecaka.

 

Jemy na ulicy lub na targowiskach. Jedzenie jest znakomite i stosunkowo niedrogie. W cenie 200 THB można się dobrze najeść. Mały szaszłyk na patyku do zjedzenia "w locie" kosztuje 10 THB. Do wyboru kurczak, wieprzowina i wołowina. Mało jest świeżych warzyw, za to mnóstwo owoców i soków. Zwykle sprzedawcy zapytają czy chcecie ostre (kilka podstawowych słów po angielsku zna każdy miejscowy). Na targach mamy poglądowe tablice z informacją o menu więc podajemy tylko numerek.

 

Jeżeli chodzi o inne zakupy na targach to obowiązkowo sie targujemy. O połowę raczej nie zejdziemy, ale 30% udaje się zwykle zbić. Jak widzimy ofertę pisemną w postaci: jedna koszulka kosztuje 300 THB, ale za dwie zapłacisz po 250 THB, a za trzy po 200 THB to raczej też się nic nie utarguje (można się zrzucić w kilka osób i kupić wspólnie trzy koszulki - to działa nawet z przypadkowo spotkanymi ludźmi gotowymi na zakup).