Powrót do strony głównej

Kierowca naszego skibus, który szybko otrzymał pseudonim "Kubica" z łatwością pokonywał drewniany most po którym baliśmy się przejeżdżać naszymi autami.

 

Zillertal położony jest dosyć nisko i końcowe stacje kolejek to wysokości rzędu 600 metrów. Trzeba się więc nastawić, że cześć tras powrotnych będzie wymagać zjazdu kolejką w dół lub poruszania się po wąskich śnieżnych językach przygotowanych przez armatki.

Kryształowy sześcian na szczycie w Ladis można wynająć na różne okazje np. ślub, na który para młoda i kapłan dojadą na nartach.

 

Początkowo myśleliśmy, że sześciany są na najwyższych szczytach w każdej miejscowości, ale był tylko jeden. Szkoda bo budził powszechne zainteresowanie i trzeba było odczekać w kolejce aby zrobić zdjęcia.

Kitzbuchel

 

Dwukrotnie mieszkaliśmy w Kirchberg u tej samej rodziny. To jedne z pierwszych wyjazdów na narty za granicę. Rezerwacji dokonywało się wysyłając papierową korespondencję do właścicieli wyszukanych z katalogu w ośrodku kultury austriackiej. Bez telefonów i maili, a jednak udawało się to załatwić. Ceny w szylingach odstraszały więc brało się z domu kanapki na stok. Nie mam niestety zdjęć z tych pierwszych wyjazdów, natomiast dobrze wspominam gościnność gospodarzy i wspólnie spędzone z nimi wieczory.

 

Mamy do dyspozycji około 230 km tras, położonych dosyć nisko - najwyższe szczyty mają niecałe 2000 metrów.

 

Kaprun, Zell am See, Saalbach, Hinterglem, Leogang

 

Kaprun i Zell am See to najbardziej popularne wśród Polaków miejscowości narciarskie w latach 90-tych. W sklepach i na ulicach słyszało się wieczorami głównie język polski. Wynikało to pewnie z bezwizowego ruchu turystycznego i w miarę szybkiego dojazdu samochodem - nieco ponad 1000 km.

 

Lodowiec Kitzsteinhorn o wysokości 3028 metrów był dostępny dzięki kolejce typu kret wyruszającej z doliny. Jeździliśmy nim z dziećmi i pamiętam, że wtłaczano nas do niego jak sardynki. W listopadzie 2000 roku doszło do awarii ostatniego wagonu tuż po wyruszeniu z dolnej stacji. Pociąg zapalił się, a efekt kominowy w tunelu doprowadził do śmierci 155 pasażerów. Ocalało tylko 7 osób, które wybiły tylne okno w ostatnim wagonie i zbiegły tunelem w dół. Po tej katastrofie kolejki nie odbudowano i zastąpiono kabiną.

 

Gospodarze u których dwukrotnie mieszkaliśmy dziwili się, że jeździmy do Kaprun i Zell am See mając tuż pod bokiem kompleks Saalbach, Hintegrlem, Leogang. Za trzecim pobytem jeździliśmy na nartach właśnie tam. Mamy do dyspozycji 270 km położonych dosyć nisko tras - najwyższy szczyt 2096 metrów.

Sölden było scenerią do filmu 007 Elements o przygodach James'a Bond'a. Mając kilkudniowy skipas możemy odwiedzić muzeum na lodowcu Gaislachkogel. Wystarczy się tylko zalogować na stronie i umówić termin wizyty. Jeżeli nie ma dużych kolejek to zwykle udaje się wejść bez rezerwacji. Podziemna budowla wykuta w skale specjalnie na potrzeby ekspozycji sama w sobie robi wrażenie. Wchodzimy przez długi korytarz, wnętrza są niezwykle surowe. Możemy obejrzeć makiety zdjęciowe i odpowiadające im fragmenty filmu. Poznajemy technikę efektów specjalnych wykorzystanych w czasie pościgu samolotem - rewelacja. Zwiedzanie zajmuje około godziny, a później możemy zjeść lunch w restauracji na piętrze (bardzo drogo).

 

Z kolei w Gurgl przy stacji kolejki Kirchenkarbahn znajduje się Top Montain Motorcycle Museum - najwyżej położone muzeum motocykli, które zwiedzamy za darmo. Eksponaty znajdują się na dwóch piętrach i jest ich setki, począwszy od pierwszych maszyn Harely-Davidson i indian, a skończywszy na najnowszych "przecinakach" Yamaha i Suzuki. Szkoda, że nie ma gdzie zostawić ciuchów i musimy się pocić nosząc kurtki i kaski w ręku. Obok mamy samoobsługową restaurację z pięknym widokiem na góry.

Statystyki przejazdów

 

Zastosowanie nowego systemu skipassów pozwala w łatwy sposób śledzić nasze dzienne postępy. Bramki wejściowe rejestrują nasze kolejne przejścia, a algorytm wylicza przejechane kilometry na podstawie map. Każdego dnia możemy sprawdzić ile zjechaliśmy kilometrów i na którym miejscu plasujemy się wśród narciarzy.

 

Wystarczy założyć konto na stronie skiline.cc i zarejestrować skipaass, który ma unikalny identyfikator, a na karcie chip'a znajduje się nasze zdjęcie, imię i nazwisko. Z tego powodu (RODO) nie wszystkie stacje narciarskie mają podpisaną umowę ze skiline. Często oferują nam własne aplikacje jak chociażby Gopass na Chopoku w Jasnej.

 

Tu dochodzimy do drugiego ważnego punktu - skipassa nie możemy przekazać innej osobie. Przy niektórych bramkach znajdują się monitory kontrolne pokazujące zdjęcie właściciela zaszyte na chip'ie. Skipass zostanie skonfiskowany przez obsługę jeżeli na zdjęciu jest inna osoba.

 

Poniżej nasza kolekcja skipassów, która mam nadzieję jeszcze trochę się powiększy, a strona będzie uzupełniana o kolejne wpisy.

Sölden, Gurgl

 

Mieszkaliśmy w starej góralskiej chacie pomiędzy Solden i Gurgl tuż przy przystanku darmowego skibusa. Skipass Otztal obejmuje kilka miejscowości i było nam wszystko jedno do której pojedziemy w kolejne dni. Niedogodnością była jedynie konieczność jeżdżenia autem po zakupy do Solden.

 

Stara chata nie znaczy oczywiście, że brakowało jej komfortu. Wewnątrz wyremontowana i wygodna jak wszystkie austriackie apartamenty. Gospodarz był artystą i zaprosił nas do odwiedzenia swojej galerii rzeźb na piętrze. Szkoda, że słabo mówił po angielsku bo chciał nam sporo opowiedzieć.

 

W Solden mamy 144 km tras i wjazd na dwa lodowce 3340 metrów. Gurgl jest trochę mniejsze - 112 km i lodowiec na wysokości 3082 metrów.

Laax, Flims

 

Po raz kolejny Szwajcaria, ale stosunkowo blisko i dosyć nisko jak na ich stacje narciarskie. Do stolicy kantonu Chur to niecałe 20 km i wielu Szwajcarów wpada tu na weekend.

 

Kompleks nie jest duży, 174 km tras z wjazdem na lodowiec na 3018 metrów. Mieszkaliśmy we Flims, które jest typową górską miejscowością. Do wyciągów dojeżdżaliśmy darmowym skibusem bo "z buta" było około kilometra. Laax jako miejscowość zupełnie nam się nie podobała bo to zbiorowisko futurystycznych bloków nie pasujących do górskiego otoczenia.

 

Przez 3 pierwsze dni toczyliśmy walkę z Internetem. Apartament był wynajęty od prywatnego właściciela, który miał dwa lokale na tym samym piętrze. Router był w tym drugim, a goście przyjeżdżali dzień później. Właściciel obiecał, że podjedzie sprawdzić jak już będę na miejscu, ale nie naprawił. Chyba zmusiliśmy go do działania licznymi telefonami bo ostatecznie udało się uruchomić. Może to nie najważniejszy na nartach temat, ale roaming w Szwajcarii zżera pakiety szybko.

 

Nie wiem jaka to okazja, ale we Flims odbywał się festiwal słoni i po stokach maszerowały ich pomalowane szeregi.

 

Pogoda w czasie naszej bytności trochę przesadziła bo na dole było + 15 stopni i wszystko płynęło w słońcu. Fajnie było pogrzać się z kuflem piwa, ale zjazd w śnieżnej zupie nie należy do przyjemnych. Ostatniego dnia zaczął dodatkowo padać deszcz więc wróciliśmy wcześniej i pojechaliśmy na wycieczkę do Chur. Tam było nadal piękne słońce i spędziliśmy ciekawe popołudnie natrafiając na lokal ze scenerią filmu "Obcy"

Serfaus, Fiss, Ladis

 

Mieszkaliśmy w centralnie położonym Fiss w prywatnym apartamencie oddalonym od wyciągów o 200 metrów. Jak to zwykle bywa w Austrii - apartament wyposażony komfortowo z narciarnią, suszarkami do butów i strefą fitness. We wspólnej świetlicy gospodarze pozostawiali w szafie piwo, wino, zimne napoje i przekąski do dyspozycji gości z załączonym cennikiem. Zakupy rozliczało się na koniec wyjazdu i wierzyli każdemu na słowo.

 

Ponad 200 km bardzo dobrze przygotowanych tras, najwyższy szczyt 2828 metrów. Przez 6 dni jazdy na pewno nikt się nie będzie nudził, wieczorami można połazić po miasteczku i zaliczyć restauracje czy kluby après ski. Serfaus jest trochę większe, samochody pozostawia się na zewnętrznych parkingach i dojeżdża do wyciągów metrem.

Veysonnaz, Nendaz, Verbier - 4 Vallees

 

"Cztery doliny" to szwajcarski kompleks położony na południu przy granicy z Włochami, ale nie ma przejazdu na drugą stronę. Do dyspozycji jest ponad 410 km tras i najwyższy szczyt Mont Fort o wysokości 3330 metrów.

 

Wiele odcinków to "freeride" więc trzeba się nastawić na utrudnienia lub wrócić w dół wyciągiem. W Veysonnaz jest dużo długich orczyków talerzykowych, co zniechęca część narciarzy jeżdżących na snowboardzie.

 

Mieszka się w blokowiskach jak we Francji. Jeżeli trafimy na mniejsze obłożenie to dostaniemy w gratisie podziemny parking i szafkę na sprzęt narciarski przy samym wyciągu. Gdy jest bardziej tłoczno musimy iść "z buta" ponad 500 metrów. Na głównej ulicy mamy 2 sklepy spożywcze i piekarnię.

 

W dolinie widać Sion ze sporym lotniskiem - jedynym w Szwajcarii użytkowanym wspólnie przez lotnictwo cywilne i wojskowe. Można było dzięki temu podziwiać loty myśliwców tuż na stokami.

 

Stacja jest bardzo popularna wśród Polaków. W czasie pierwszego pobytu na parkingach stało kilkanaście naszych autokarów, a na ulicy i w sklepach słyszało się głównie język polski - dziwne wrażenie.

 

Drugi wyjazd przypadał na pandemię, gdzie trafiliśmy na okno "transferowe" pozwalające na pobyt. Było bardzo pusto, a wszystkie restauracje na stokach pozostawały zamknięte i posiłki wydawano na zewnątrz. Nie było nawet stolików więc każdy szukał wnęk okiennych żeby postawić talerz z zupą. Noclegi po drodze z Polski były niemożliwe więc próbowaliśmy spać w samochodzie - porażka.

Châtel, Morgins - Portes du Soleil

 

"Brama do słońca" to kolejna stacja narciarska na styku dwóch krajów: Francji i Szwajcarii. Nasi francuscy sąsiedzi w apartamencie uważali, że jest to najpiękniejsze miejsce do uprawiania narciarstwa.

 

Miasteczko jest ładnie położone na stoku górskim i ma fajny klimat przypominający Zakopane. Wieczory można spędzić w licznych restauracjach i klubach. Wszędzie jest w miarę blisko, a mając kupiony skipass możemy korzystać z darmowych skibuss'ów.

 

Stacja obejmuje 12 miejscowości, ale do części z nich trzeba podjechać autem. Mieszkanie w Chatel pozwala zaliczyć 8 z nich korzystając tylko z wyciągów. 

 

Super atmosferę psuje niestety konieczność pilnowania sprzętu na stoku gdy wejdziecie do schroniska. To jedyne miejsce w trakcie naszych wyjazdów, gdzie ukradli nam wyposażenie. Nie był to odosobniony przypadek bo amerykanie siedzący obok nas stracili narty. Odzyskałem Marty nowe kijki stojąc pod sklepem w centrum Chatel. Mieliśmy właśnie wchodzić do środka żeby kupić nowe, gdy zobaczyłem młodego człowieka bez nart  niosącego dwie pary kijków. Byłem pewny, że jedna para to nasze i zapytałem skąd ma te kijki. Odpowiedział łamanym angielskim, że znalazł na stoku i bez wachania oddał naszą parę.

 

Pamiętajcie, że Szwajcaria jest poza europejską strefą roamingu. Internet na karcie telefonicznej skończy się w ciągu 2 godzin. Kolejne transze doładowania będą drogie więc warto wynająć na miejscu mały przenośny router.

 

Mamy ponad 600 km tras zjazdowych i jeden z najtańszych skipass'ów w Europie. A najlepszy Aperol piliśmy na zielonych krzesełkach po stronie szwajacarskiej.

Ischgl, Samnaun - Silvretta

 

Ischgl to jedna z najdroższych miejscowości jeśli chodzi o pobyt. Składa się głównie z luksusowych hoteli i restauracji. Imprezy "après-ski" przeciągają się do rana i kończą na uliczkach miasteczka. Najtańsze kwatery są dostępne  w okolicy i najlepiej dojeżdżać samochodem na potężne parkingi poza miastem. Auto zostawiamy za darmo (mając skipass) i dojeżdżamy do centrum metrem (również darmowym).

 

Byliśmy dwukrotnie, przy czym za drugim razem mieszkaliśmy w Samnaun w Szwajcarii - było dużo taniej i spokojniej! To mała wypoczynkowa miejscowość z której na stoki Silvretta wjeżdża się dwoma kabinami pokonując strome urwisko.

 

Jest to strefa bezcłowa więc Samnaun słynie z tanich sklepów z alkoholem, kosmetykami i papierosami. Całe ekipy narciarzy ruszają rano z Ischgl specjalnie oznakowaną trasą " przemytników" wyposażeni w małe plecaki. Mimo limitów na zakupy nie zdarzyło nam się żeby gdziekolwiek celnicy sprawdzali zawartość.

 

Pod Ischgl znajduje się sieć tuneli z ruchomymi chodnikami więc można szybko przemieścić się pod stacje wyciągów i zrobić zakupy wracając z nart. Słynne są również festiwale muzyczne odbywające się w marcu na płaskowyżu Silvretta. Grały tu najbardziej cenione kapele z całego świata, a zdjęcia z koncertów dekorują podziemia.

 

Drugą cykliczną imprezą jest konkurs rzeźby śniegowej. Figury wielkości kilku metrów mijane na stokach robią wrażenie dokładnością wykonania. Utrzymują się w tych warunkach przez kilka tygodni.

Innerkrems

 

Jak się okazuje to obecnie stacja widmo. Pozostały tylko 2 wyciągi i 1 km tras zjazdowych. W czasie mojej wizyty było około 20 km więc nadal nie wiele, ale był to ośrodek szkoleniowy austriackich slalomistów. Najbliższe lotnisko Klagenfurt jest oddalone o ponad 100 km. W miejscowości były 4 hotele, zero sklepów i bankomatów. Młodzi narciarze pod okiem trenerów byli skazani wyłącznie na posiłki hotelowe i nie mieli szansy kupić nawet puszki piwa (pełna kontrola).

 

Stoki bardzo wymagające, idąc na śniadanie o 8.00 spotykałem narciarzy, który wracali z pierwszego treningu zaczynającego się o 5.00 rano. Nic więc dziwnego, że są w światowej czołówce dyscyplin zimowych.

 

Nie wiem jak doszło do zapaści w tej miejscowości, ale pewnie pandemia odegrała tu swoją rolę. Jeżeli ktoś ma pieniądze na dużą inwestycję to zapraszam na ich stronę bo szukają chętnych, żeby odbudować wyciągi.

Zillertal - Hintertux

 

Dwukrotnie mieszkaliśmy w okolicach Mayrhofen i Finkerberg. Jeździliśmy na najbliższych stokach wjeżdżając kilkakrotnie na lodowiec Hintertux (3220 metrów). To jedyne miejsce w historii moich wypadów narciarskich gdzie zamarzło mi piwo kupione w schronisku na szczycie. Wyszedłem z kuflem na zewnątrz na taras widokowy i po kilku minutach nie mogłem go już wypić.

 

Dolina Zillertal ciągnie się poprzez kolejne miejscowości przez kilkadziesiąt kilometrów obejmując klika stacji narciarskich w ramach jednego skipass'u Zillertal Super Skipass. Jego posiadacze korzystają również z darmowych skibusów. Nie sposób objechać wszystkie stacji w ciągu jednego pobytu i trochę szkoda spędzać czas w autobusach więc lepiej skupić się na najbliższej okolicy. Całość obejmuje około 550 km stoków zjazdowych.

 

Na masyw Hintertux wjeżdżamy kabiną a cała infrastruktura narciarska zbudowana jest na płaskowyżu powyżej 2100 metrów. W dół prowadzi tylko jedna trasa powrotna oznaczona jako 1. Odradzam powrót trasą 1A (biegnącą pod kabiną) osobom słabo jeżdżącym - to "freeride", który nie jest przygotowany, miejscami bardzo wąski i przetarty do kamieni.

Flumserberg, Elm, Engelbert, Hoch Ybrig

 

Małe stacje narciarskie, których jest w Szwajcarii kilkadziesiąt i są wykorzystywane na weekendowe wyjazdy. Często rodowici Szwajcarzy o nich nie słyszeli jeżeli mieszkają w innym kantonie bo w pobliżu domu mają kilkanaście podobnych. Flumserberg i Elm poznaliśmy przypadkowo wędrując w lecie po górach w okolicach Zurich'u. Postanowiliśmy odwiedzić te miejsca ponownie zimą korzystając z czasowego pobytu w Szwajcarii.

 

Najbardziej znany Polakom jest Engelberg gdzie co roku odbywa się konkurs Pucharu Świata w skokach narciarskich. Wjeżdżając pierwszymi wyciągami mijamy właśnie skocznie, a na ostanim fragmencie kompleksu wjeżdżamy na lodowiec Titlis (3020 metrów) kolejką "rewolwerową". No właśnie - a co to znaczy rewolwerowa? Okrągła kabina kolejki zabiera kilkadziesiąt osób, a "maszynista" zasiada w "bocianim gnieździe" w centrum. W czasie jazdy kabina zaczyna się obracać wokół bocianiego gniazda wykonując pełne 360 stopni. W ten sposób znajdując miejsce przy szybie mamy okazję obejrzeć pełną panoramę gór. Musimy tylko trzymać narty w ręku bo oparte o szybę przewrócą się chwilę po starcie.

Moena, Predazzo, Falcade - Latemar

 

Jedyny wyjazd narciarski z grupą zorganizowaną i przejazdem autobusem. Zwalnia to z obowiązków organizacyjnych ale musimy dostosować się do innych. Pierwszego dnia wyjazd autobusem z hotelu na stok był opóźniony o ponad godzinę. Jeżeli się dało jeździliśmy więc naszą mniejszą grupą skibusem. Powroty ze stoku również były pełne wrażeń bo wiele osób gubiło się na trasach. Raz udało się zostawić jednego z uczestników w Predazzo. Kolejnym razem zgubionych kolegów dowieźli karabinierzy w Val di Fiemme. Trzeba jednak przyznać, że było bardzo wesoło wieczorami, gdy organizowaliśmy gry zespołowe i wszyscy dobrze się bawili.

 

Moena i Falcade to małe stacje narciarskie, które można objechać w jeden dzień. Predazzo jest nieco wieksze, ale nadal to tylko 50 km tras zjazdowych. Obowiązuje skipass Dolomiti Superski i nie musimy się martwić, że jakiś wyciąg nas nie przepuści. Predazzo jest znane kibicom skoków narciarskich, gdzie liczne sukcesy odnosili również Polacy. Z kolei w Moena odywa się jeden z najważniejszych biegów narciarskich pucharu świata - Marcialonga. Trasa biegu wynosi 70 km i wielokrotnie można było na niej obejrzeć Justynę Kowalczyk, która 4-ro krotnie wygrała edycję Tour de Ski.

Drugim żelaznym punktem jest przejazd do Zermatt, ale trzeba kontrolować czas żeby wrócić do Cervinii przed zamknięciem wyciągów. Skipass obejmuje przejazdy koleją szwajcarską i trzeba skorzystać z tej okazji. Końcowa stacja kolej, którą można przyjechać na narty np. z Zurichu znajduje się na wysokości 3089 metrów na górze Gornergrat. Jeździmy więc krzesełkami lub koleją wzdłuż stoków.

 

Breuil-Cervinia jest bardzo urokliwym miasteczkiem przypominającym trochę Zakopane. Jest tu mnóstwo restauracji i sklepów topowych światowych marek. Można wynająć prywatny apartament, ale również studio w blokowisku podobnym do francuskich stacji narciarskich.

Mieszkamy na wysokości ponad 2000 metrów i nie zalecane jest wjeżdżanie wyżej niż 3000 w pierwszych dniach pobytu. Na 3500 brakuje już powietrza i ciężko wejść z nartami dwa piętra po schodach na wyższych stacjach wyciągów. Dopiero pod koniec wyjazdu możemy się wybrać na lodowiec Matterhorn leżący na przeciwko słynnego szczytu.

 

Tę wycieczkę trzeba zrobić koniecznie bo jest co oglądać. Górna stacja kabiny prowadzi do wykutego w skale korytarza o długości około 300 metrów. Pierwszy punkt to stacja ratownicza z butlami z tlenem bo nie każdy jest w stanie opuścić  kabinę. Takimi pacjentami zajmują się przeszkoleni sanitariusze.

 

Punkt drugi to toalety - przepraszam, ale to trzeba zobaczyć. Muszle klozetowe są automatycznie wypełniane foliowym workiem. To, co do niego wpadnie jest przy "spuszczaniu wody" zamykane szczelnie i worek spada do specjalnego pojemnika. Na koniec dnia wszystkie worki pakowane są do kabiny i zwożone na dół do Zermatt w celu utylizacji. Tak Szwajcarzy dbają o środowisko.

 

Idąc dalej korytarzem trafimy do poprzecznego rozwidlenia i wind osobowych. Możemy pojechać w górę na iglicę widokową skąd roztacza się panorama Alp ze szczytem Matterhorn. Jeżeli pojedziemy w dół to trafimy w głąb lodowca do kopalni. W XIX i na początku XX wieku kiedy nie było jeszcze lodówek luksusowe hotele w Zermatt były zaopatrywane w lód zwieziony z kopalni na lodowcu. Zwiedzamy więc prawdziwą kopalnię z autentycznymi eksponatami i lodowymi rzeźbami.

 

Wracając do głównego korytarza znajdziemy u jego wylotu restauracje i sklepy z pamiątkami. Dalej wychodzimy na lodowy płaskowyż z orczykami i możemy zjechać na dół na nartach.

Cervinia Zermatt - Matterhorn

 

Najwyżej położona w Europie stacja narciarska na granicy Włoch i Szwajcarii. Wielką torbą wjeżdżamy na wysokość 3883 metry i możemy na lodowcu skorzystać z dwóch orczyków nawet w środku lata. Długość tras narciarskich krążących wokół Matterhorn po obydwu stronach granicy wynosi ponad 360 km. Dla przypomnienia Matterhorn to ta góra, która jest znakiem towarowym czekolady Toblerone.

 

Mieszkaliśmy dwukrotnie we włoskiej Breuil-Cervinia ze względu na niższe niż w Szwajcarii ceny i możliwość dojazdu samochodem. Zermatt od 1961 jest zamknięty dla ruchu aut spalinowych (z uwzględnieniem transportu towarowego i autobusów). Strefa zakazu zaczyna się ponad 30 km od miasteczka, gdzie trzeba pozostawić samochód na stacji kolejowej i dalej poruszać się pociągiem elektrycznym. Cervinia to włoska nazwa Matterhorn wywodząca się z odcienia góry w czasie zachodu słońca. Zresztą od strony włoskiej szczyt o wysokości 4478 metrów nie wygląda tak okazale.

Sella Ronda

 

Masyw góry Sella otaczają 4 doliny: Val di Fassa, Val Gardena, Alta Badia i Arabba. Polecam kupić skipass Dolomiti Superski, który zapewni wam możliwość poruszania się po wszystkich stokach i sąsiednich miejscowościach. Jest trochę droższy, ale nic tak nie rozczarowuje jak dojazd do kolejnego wyciągu i brak możliwości pojechania dalej.

 

Sella Ronda obejmuje ponad 500 km tras z możliwością wjazdu w doliny Alta Badia czy masyw Marmolada (najwyższy w okolicy wjazd na lodowiec 3265 m. i zajazd trasą czerwoną). Ciekawą opcją jest objazd wokół góry Sella, który można wykonać w dwóch kierunkach. Trasy i wyciągi pozwalające na jego pokonanie w ciągu dnia są odpowiednio oznaczone. Runda ma około 40 km, z czego 25 km to zjazdy po stokach, a pozostałe 15 km podjeżdżamy wyciągami. Trzeba dobrze zaplanować dzień żeby zdążyć. Przez niektóre miasteczka jak Arabba trzeba przejść "z buta" do kolejnych wyciągów. Za pierwszym razem było nerwowo, drugi raz mieliśmy około 2 godzin zapasu.

 

3 lutego 1998 amerykański samolot wojskowy przeciął linę kolejki linowej w Val di Fassa. Kabina spadła z wysokości 80 metrów i zginęli wszyscy jej pasażerowie. Ustalono, że piloci marines urządzili sobie zabawę lecąc na niedozwolonych wysokościach i kręcąc filmy wideo z Dolomitów. Sprawie "ukręcono łeb", a odszkodowania dla zabitych (w tym dwójka Polaków) wypłacił rząd włoski. Po latach kilkakrotnie korzystaliśmy z odbudowanej kolejki, ale zawsze myśleliśmy o tym wypadku.

 

Na Sella Ronda zapłaciłem pierwszy i ostatni mandat na nartach w wysokości bodajże 60 Euro. Już wtedy obowiązywał nakaz jazdy w kaskach dla osób poniżej 16 roku życia. Moje uparte dziecko oczywiście kategorycznie odmawiało używania kasku. Pierwsze spotkanie z karabinierami udało się wybronić nieposiadaniem ze sobą paszportu (do 16 lat brakowało ponad pół roku). Zostaliśmy pouczeni, że pozostawiając paszport w apartamencie powinniśmy wozić ze sobą kserokopię. Za drugim razem już nie przeszło. Spisywanie protokołu w stacji wyciągu i jego tłumaczenie na angielski zajęło prawie godzinę. Ledwo zdążyliśmy na ostatnie wyciągi, ale karabinierzy byli nieugięci i stwierdzili, że w razie czego wrócimy skibusem. We Włoszech skibusy są oddzielnie płatne, a bilety są kontrolowane przez "kanarów".

 

Na górę Sella można wjechać kolejką kabinową z doliny Val di Fassa ale jedynie w celu obejrzenia panoramy. Nie ma tam bowiem żadnej trasy narciarskiej i na dół musimy wrócić tą samą kabiną.

Val d'Isere i Tignes czyli Espace Killy

 

Dalej już się nie da dojechać autem. W Val d'Isere kończy się droga, z Warszawy mamy 1817 km. Miejscowości są położone blisko siebie, a wyciągi ulokowane po jednej stronie doliny więc ciężko się zgubić pomimo ponad 300 km tras narciarskich. Gdy ugrzęźniemy w jednej mamy skibus, który dowiezie nas do drugiej. Nie wspomniałem wcześniej o tym, że skibusy są darmowe dla wszystkich posiadaczy skipass'ów.

 

Może coś jeszcze na temat oznaczeń tras powszechnie stosowanych w Europie:

zielona - dla początkujących

niebieska - łatwa

czerwona - trudna

czarna - bardzo trudna, raczej tylko dla zaawansowanych narciarzy.

 

Francuska skala jest trochę inna. O ile nie sprawia nam trudności jeżdżenie po czarnych trasach w innych krajach, o tyle czarna we Francji oznacza urwisko, na które nie podjedzie żaden ratrak. Trzeba się dobrze zastanowić i przemyśleć którędy w ogóle da się zjechać. Zdarza się spotkać po drodze płaczące kobiety i narciarzy zdejmujących narty próbujących zejść/wejść w butach. Odradzam ten sposób bo narty trzymają lepiej na stromiźnie niż buty.

 

Druga różnica to sposób opisu słupków. W Europie trasy są ponumerowane i słupki oprócz odpowiedniego koloru mają numer trasy zgodny z mapą. We Francji słupki mają odpowiedni kolor, ale numer oznacza kolejny słupek od startu trasy a nad nim widnieje nazwa trasy zgodna z mapą.

 

Oprócz tradycyjnych wyciągów w Val d'Isere mamy do dyspozycji dwa krety czyli kolejki podziemne. Są bardzo szybkie i dowożą nas bezpośrednio na szczyty, gdzie w innym wypadku trzeba skorzystać z kilku wyciągów krzesełkowych. Jeżeli ktoś ma klaustrofobię może czuć się nieswojo bo w wagonach jest ciasno, a odległość pomiędzy szybami a ścianami tunelu wynosi kilkanaście centymetrów.

 

Awaria kreta przydarzyła nam się tylko raz i nie było to przyjemne. Zadziałały hamulce awaryjne, zgasło światło i pociąg stanął w całkowitej ciemności. Po jakimś czasie zapaliło się oświetlenie awaryjne i podano komunikat po  francusku. Znającym język wyraźnie ulżyło, ale ich rozmowy zagłuszyły komunikaty po angielsku i niemiecku. Podróż do górnej stacji zamiast 12 minut trwała ponad godzinę. Nic nie sprawiło większej radości jak światło wskazujące górny koniec tunelu. Okazało się, że to awaria zasilania i byliśmy wciągani na agregacie prądotwórczym.

 

Jeżeli chodzi o miejscowości górskie we Francji to Val d'Isere jest najpiękniejsze. To stare miasteczko więc pozostało wiele kamiennej zabudowy, a nie tylko hotelowce z apartamentami. Jest gdzie pospacerować wieczorami, zwłaszcza w wystroju świątecznym, gdy uliczki są pięknie udekorowane.

 

Coś jeszcze o opalaniu, szczególnie w marcu gdy jest już dużo słońca. Nie wychodzimy na stok bez kremu z filtrem 50 na twarzy. W ciepełku na leżaku z piwem w ręku wydaje się super, ale może nasz to kosztować poparzeniem i spędzeniem reszty wyjazdu w kominiarce.

 

Wyciągi w marcu czynne są zwykle do 17.30 i startują o 8.00 rano. To optymalny okres na spędzenie zimowych wakacji w górach.

Tre Vallees (Trzy Doliny)

 

Tak na prawdę to 5 połączonych dolin o łącznej długości tras ponad 600 km. Główne miejscowości to Courchevel, Meribel i Val Thorens, ale mamy jeszcze Les Menuires i Orelle. Wizyta w każdej z dolin w ciągu 6 dni pobytu może się udać pod warunkiem zamieszkania w centralnej dolinie Meribel Mottaret, gdzie spędziliśmy 3 sezony. Gdybyśmy mieszkali w Courchevel to wyprawa do Orelle byłaby trudna.

 

Ciekawostką jest górskie lotnisko w Courchevel z betonowym pasem o długości 537 metrów. Jest to najwyżej położone lotnisko w Europie i jedno z najtrudniejszych na świecie. Przy pasie na wzgórzu znajduje się kilka restauracji z tarasami widokowymi. Warto tu zrobić przerwę na lunch w słoneczny dzień bo jest co oglądać.

 

Nic nie sprawia takiej przyjemności jak wyjście na stok prosto przez balkon z apartamentu na parterze, ale przed tem trzeba się dobrze ubrać bo temperatury nawet w marcu spadają poniżej -20 stopni.

 

Im bliżej weekendu tym więcej imprez w knajpach na stoku z muzyką na żywo i dyskotekami w butach narciarskich. W Le Menures odbywały się zawody olimpiady Albertville w 1992, dlatego wiele stoków oznaczonych jest flagami z pięcioma kółkami.

 

O grubości pokrywy śnieżnej możecie się przekonać na zdjęciu obok. I oczywiście jazda ponad chmurami, gorzej ze zjazdem w dolinę. Łańcuchy do auta mogą być przydatne.

Uwaga na chmury. Czasami zdarza się, że wjeżdżając w kolejną dolinę widzicie przed sobą nisko położone chmury. Jak nie musicie to odradzam zjazd. Jeździ się od słupka do słupka i traci dużo czasu. Błędnik wariuje nie mając punktu odniesienia więc przewracacie się stojąc na stoku. Nie raz szukaliśmy po omacku wyciągu, który było słychać i znaliśmy to miejsce z poprzedniego dnia.

 

We Francji większość apartamentów jest bezobsługowa i nie ma recepcji. Klucze są do odbioru bądź w agencji turystycznej (która może być w miejscowości po drodze)  bądź w skrytce do której podchody wymagają dobrej znajomości języka: przy budynku poczty skręć w lewo w bramę, gdy wejdziesz na podwórko znajdź słup z tabliczką parking prywatny, skręć przy nim w lewo w kierunku śmietnika, przy wejściu do śmietnika po prawej stronie wisi drewniana skrzynka - tam znajdziesz klucze. Apartamenty są maleńkie i często składają się z salonu z wnęką kuchenną gdzie rozkłada się kanapę na dwie osoby. Pozostałe 3 osoby śpią na łóżkach piętrowych w wejściu na przeciwko toalety. Całość ma 22 metry kwadratowe.

 

La Plagne

 

 

Pierwsza wizyta we Francji w roku 1999 była przełomem w podejściu do uprawiania narciarstwa. 225 km tras zjazdowych z dwoma lodowcami powyżej 3000 metrów, brak kolejek do wyciągów i pięknie przygotowane trasy. To na pewno robiło wrażenie na każdym kto zawitał tu z Polski.

 

Mieszkaliśmy dwukrotnie w Montalbert - skrajne wyciągi po prawej stronie. Nie jest to najszczęśliwsza lokalizacja bo wymaga dobrej organizacji czasu aby dojechać w ciągu dnia do lodowców i skrajnej lewej części - Montchavin.

 

Wygodniej zamieszkać w Bellecote lub Plagne Center, gdzie jest oczywiście trochę drożej. Po połączeniu "wielką torbą" z drugą stacją Le Arcs mamy do dyspozycji obszar obejmujący 425 km tras zjazdowych. Pamiętajcie o pilnowaniu czasu gdy przejedziecie do Le Arcs. Jeżeli nie zdążycie na ostatnią "wielką torbę" to czeka was powrót taksówką, a to ponad 40 km przez góry i będzie drogo. Ze stoków w Le Arcs najlepiej widać masyw Mont Blanc.

 

La Plagne nie jest zbyt popularne wśród Polaków, a to trochę dziwne bo jest położona w podobnej odległości jak "Trzy Doliny". Z Warszawy mamy jedyne 1790 km jazdy.

 

Francuzi niechętnie rozmawiają po angielsku, ale jak ich zmusimy to okazuje się, że potrafią. Zdarzyło nam się raz, że otworzyli zamykany już wyciąg gdy podjechaliśmy z dziećmi żeby nam pomóc wrócić do bazy. Przy ostatnim zjeździe na koniec dnia obsługa rozdawała cukierki. Do zjedzenia na stoku polecam zupę cebulową i zapiekankę ziemniaczaną tartiflette.

 

La Plagne było pierwszą wyprawą gdzie zabraliśmy ze sobą telefon komórkowy sieci Plus. Przypomnę młodzieży, że zakup telefonu wyglądał wtedy nieco inaczej. Po dokonaniu opłat i podpisaniu umowy otrzymywało się pudełko z "zapiekanką" jak na zdjęciu. Następował jakże nerwowy okres aktywacji (od 3 tygodni do 2 miesięcy). Codziennie sprawdzałem czy moja karta SIM jest już zarejestrowana i można przeprowadzić pierwszą rozmowę. Telefon działał tylko w obrębie najwiekszych miast w Polsce, o roamingu za granicą nikt nie słyszał. Zadzwoniliśmy więc do rodziny z Wrocławia i to koniec bo poza miastem nie było już zasięgu. Szok i niedowierzanie bo przez cały przejazd przez Niemcy, Szwajcarię i Francję mamy zasięg tylko roaming nie działa.

 

Jasna - Chopok

 

 

To kiedyś był dla nas "zachód". Kilkanaście orczyków, krzesełko i kabina na Brhliska. Pełen wypas i blisko granicy. Ciekawe, że prawie wszystkie wyciągi wybudowane przez Polaka - Jean'a Pomagalskiego pod marką Tatra-Poma. Jego wyciągi zawojowały Francję, Szwajcarię i nawet Czechosłowację, a w Polsce nie pozwolono mu budować.

 

Zwykle jedzie się do Jasnej u podnóża Chopoku po stronie północnej gdzie jest najwięcej hoteli o różnych standartach  (często dostępnych na booking.com). Przejazd na stronę południową był kiedyś wyczynem i rzadko bywał otwarty ze względu na pogodę. Po stronie południowej infrastruktura była dużo mniejsza i składała się z krzesełka i kilku orczyków.

 

Obecnie mamy do dyspozycji ponad 50 km tras o różnym stopniu trudności połączonych nowoczesnymi wyciągami i stałą komunikacją pomiędzy stronami góry. Właścicielem wyciągów jest ta sama firma, która zainwestowała w Szczyrku i kilku innych stacjach w Czechach i Austrii. Jeździmy więc na jednym skipasie zwanym "Gopass". Coroczna kwalifikacja zawodników amatorów mobilizuje do rywalizacji i można otrzymać nagrodę w postaci "bomby" za przejechane kilometry.

 

Gastronomia i sklepy nadal trochę odstają. Trzeba pamietać, że prywatna inicjatywa w Czechosłowacji nie istniała. Po zmianach ustrojowych mało kto wpadł na pomysł otwarcia sklepu lub restauracji w resorcie narciarskim. Dopiero ostatnie 2-3 lata poprawiły nieco sytuację, ale po większe zakupy spożywcze nadal trzeba zjechać 15 km w dół do Liptowskiego Mikulasza.

 

Warto zabrać do auta łańcuchy bo jak trafimy na solidny opad śniegu to nie wjedziemy do Jasnej.

 

Szczyrk, Korbielów, Białka

 

 

Od zawsze uważałem Szczyrk za najlepiej przygotowany teren narciarski w Polsce. Wyciągi "górnicze" od Czyrnej przez Małe Skrzyczne, Solisko i Juliany tworzą ciąg pozwalający przemieszczać się po górach. Początkowo wyłącznie podwójne orczyki z kasami biletowymi przy wejściu na każdy odcinek gdzie płaciło się gotówką. Ostatnie inwestycje połączyły jeszcze obszar Skrzycznego i zamieniły orczyki w kabinę i kanapy sześcioosobowe.

 

W Korbielowie byłem bardzo dawno gdy wszędzie były podwójne orczyki i kanapa na Szczawiny. Dużo mniejszy od Szczyrku, ale zawsze można się było wyjeździć.

 

Najbardziej zmieniła się Białka, gdzie powstała nowa infrastruktura łącząca Kotelnicę z Kaniówką. Kilkanaście wyciągów krzesełkowych, przy trochę łatwiejszych stokach niż Szczyrk czy Korbielów.

 

Zaletą tych miejscowości jest również baza gastronomiczna oraz wieczorne rozrywki jak kompleksy basenów. Oczywiście nie polecam w okresie ferii bo to jednak trochę mało przestrzeni żeby wszyscy chętni się wyjeździli nie stojąc w kolejkach.

 

Zakopane

 

 

Proszę się nie obrażać - Zakopane to kompletna porażka jeśli chodzi o infrastrukturę narciarską. Miasto ma swoisty klimat Krupówek i skoczni narciarskiej, ale nie nadaje się jako baza do organizacji zimowej olimpiady.

 

Po objechaniu części Europy postanowiliśmy "zaliczyć" Kasprowy bo jak powiedział mój przyjaciel - to wstyd, że jeździmy wszędzie a tu nas jeszcze nie było. O 7.00 rano byliśmy już w Kuźnicy i ujrzeliśmy stojących w kolejce narciarzy. Nieświadomi czasu oczekiwania stanęliśmy grzecznie na końcu. Zdziwiła mnie początkowo ilość sprzedawców krążących wokół nas z gorącymi napojami i przekąskami, ale już po czwartej godzinie czekania na wjazd wszystko stało się jasne. Na Kasprowy dotarliśmy "szczęśliwi" już około 13.00.

 

Zjazd halą Gąsienicową i zakup karnetu, to teraz na Goryczkową. Oczywiście trzeba wspiąć się z nartami na drugą stronę Kasprowego bo po co zrobić jakiś podjazd? Zajazd Goryczkową ale karnet już nie ten więc trzeba kupić drugi. Rozpacz - jedna góra z dwoma wyciągami i oddzielne karnety? Zjazd Gąsienicową, zamykają wyciąg. O co chodzi, pogoda piękna, godzina 14.00? No właśnie, pracujemy tylko do 14.00.

 

"Nartostrada" z Gąsienicowej do Kuźnic to piesza ścieżka przez las z zerowym przygotowaniem. Dzień drugi idziemy "z buta" na Goryczkową, ale oczywiście nie za darmo bo to Tatrzański Park Narodowy więc trzeba kupić bilet. Buty zmieniamy na stacji wyciągu krzesełkowego i udaję się zrobić kilka zjazdów na obydwie strony Kasprowego. Powrót do Kuźnic z Goryczkowej trochę lepszy. Odradzam wszystkim, którzy chcą jeździć na nartach, szkoda czasu i pieniędzy.

 

Gdzie byliśmy?

 

 

- Kitzbuchel (Austria) 1996, 1997

- Chopok (Słowacja) od 1998 roku prawie co rok na rozgrzewkę przed sezonem

- La Plagne (Francja) 1999, 2001, 2010

- Kaprun, Zell am see (Austria) 1999, 2000

- Saalbach, Hinterglem, Leogang (Austria) 2001

- Val d'Isere, Tigne (Francja) 2002, 2003, 2014

- Alta Badia (Włochy) 2003

- Meribel Tre Vales (Francja) 2004, 2005, 2012

- Flumserberg, Elm, Engelbert, Hoch Ybrig (Szwajcaria) 2006

- Santa Christina Sella Ronda (Włochy) 2007

- Cervinia Zermatt (Włochy, Szwajcaria) 2008, 2013

- Moena, Predazzo, Falcade (Włochy) 2009

- Zillertal Hintertux (Austria) 2006, 2011

- Innerkrems (Austria) 2012

- Ischg, Samnaun (Austria, Szwajcaria) 2015, 2019

- Chatel, Morgins (Francja, Szwajcaria) 2016, 2025

- Veysonnaz, Nendaz, Verbier (Szwajcaria) 2017, 2021

- Serfaus, Fiss, Ladis (Austria) 2022

- Laax, Flims (Szwajcaria) 2023

- Solden, Gurgl (Austria) 2024

- Szczyrk (Polska) lata 80-te i 2021

- Białka (Polska) 2018, 2019, 2025

- Korbielów (Polska) lata 80-te

- Zakopane (Polska) dwa razy: pierwszy i ostatni 2006

 

Zacznę może opis od Polski bo tu rozpoczęła się przygoda i oczywiście od "stolicy" naszego narciarstwa - Zakopanego.

 

Narty - kilka praktycznych informacji

 

 

Nie będę się rozpisywał podając dane techniczne największych stacji narciarskich w Europie bo możecie to wszystko znaleźć w Internecie. Opiszę raczej ciekawostki na które warto zwrócić uwagę planując wyjazd. Największa grupa znajomych którą udało mi się zabrać ze sobą to 20 osób. Zapanowanie nad logistyką, podziałem pokoi w pensjonacie i utrzymanie kontroli nad wszystkimi w dużej stacji narciarskiej nie jest proste, ale chyba się udało.

 

Wiele się zmieniło na przestrzeni lat bo zaczynaliśmy jeździć po Europie gdy skipass był sporą zafoliowaną kartą ze zdjęciem wożoną na smyczy na szyi. Wejść przez bramki do wyciągów pilnowali kontrolerzy na drewnianych podestach, a do podziemnych wyciągów typu "kret" obsługa upychała narciarzy nogami. Płaciło się w szylingach austriackich lub frankach francuskich. Cena puszki Coca-Coli na stoku wywoływała gęsią skórkę więc kanapki i napoje zabierało się z domu. Oczywiście dzień trzeba było przejeździć "od pierwszego gwizdka" i zakończyć  przy zamykaniu ostatnich wyciągów. Cena skipass'a nie pozwalała na zmarnowanie ani minuty. Nasze dzieci dobrze tego nie wspominają :-(

 

Podróże samochodem wymagały szczegółowego planowania i znajomości map - o nawigacji nikt jeszcze nie słyszał. Brak telefonów komórkowych nie pozwalał na rozdzielenie się po drodze i każdy musiał się pilnować również na stoku (masakra).

Narty

1996 - 2024